niedziela, 24 listopada 2013

Społeczeństwo obywatelskie w praktyce

Akceptuję to, co jest i robię to, co mogę. 


To moja wielka życiowa dewiza i da się ją z pożytkiem zastosować do wszystkiego.


Oto bardzo praktyczny przykład:

Grubo ponad roku temu chodziłam w wózkiem dziecięcym do parku koło Górki Skarbowców we Wrocławiu. Przejscie dla pieszych daleko, droga do niego prowasząca jest węższa niż wózek i tuż przy ruchliwej ulicy. Z tego powodu większość ludzi zbierzajacych do parku chodziła boczną uliczką, jednak minus był taki, że nie było tam przejscia dla pieszych. Na tym odcinku ul. Racławicka nie jest bardzo ruchliwa, ale mimo wszystko średnim rozwiązaniem było przechodzenie w miejscu niedozwolonym przez dwupasmową ulicę z wózkiem dziecięcym po licznych wysokich krawężnikach. No ale robili tak wszyscy, wydeptana ścieżka była szeroka- innej sensownej drogi nie było.

A więc istnieje problem - Brakuje przejścia dla pieszych.

Pytanie klucz - CO MOŻEMY Z TYM ZROBIĆ?

Odpowiedź: dowiedzieć się jakie służby się tym zajmują i zadać im to pytanie.

Zajęło mi to trochę czasu, ale znalazłam - takimi sprawami zajmuje się   Wydział Inżynierii Miejskiej.

A wieć napisałąm stosowny wniosek,ze stosowną argumentacją, załączyłam stosowne obrazki i wysłałam.

Na odpowiedź czekałam dłuższy czas, ale przyszła pozytywna. Do realizacji brakowało jeszcze kilku miesięcy, ale efekt jest - dziś idąc tamtędy jestem legalnym użytkownikiem drogi i nawet mam pierwszeństwo.


A więc da się! Wniosek - widzisz problem - myśl o możliwościach. Zawsze jest coś, co można zrobić. Choćby  była to jedynie akceptacja i uśmiech do samego siebie. 

Oto efekt w terenie:


A jaka satysfakcja - mam siłę sprawczą, by pozywynie zmieniać świat wokół siebie  i czyjeś życie było ciut prostsze. I to wielu ludzi! Polecam, spróbujcie sami:)

czwartek, 24 maja 2012

Rodzinne gniazdo - czyli temat rodziny w świecie zwierząt

Wspaniała książka - komponuje w sobie zarówno życie w zgodzie z naturą jak i temat rodziny, m.in. wychowanie dzieci. Tym razem uczymy się od mistrzów w tej dziedzinie - zwierząt.

Tytuł: "Rodzinne gniazdo" Vitus B. Droscher (nad o powinny być dwie kropeczki:))

Przytoczę co ciekawsze odkrycia.

"kiedy ciekawskie dziecko słonia podchodzi za blisko do lbrzymiego pytona, bo chce zobaczyć co to za dziwna 'ułamana trąba' dostaje od matki, która zwykle zna się na zartach i pozwala małemu filgować, dźwięcznego klapsa trąbą w pośladki. Ale zaraz potem to samo narzędzie kary przymilnie obejmuje dziecko i przyciąga do baru mlecznego. Ssanie pociesza i koi. Oznacza to: nie ja, twoja matka, jestem tym złym na świecie, ale to, czym właśnie chciałeś się bawić - wąż. "

A zatem - trzeba uczyć dzieci czego nie wolno i tu dozwolone są kary, ale do tego trzeba pamietać aby nie naderwać więzi matki i dziecka, a wręcz szczególnie o nią zadbać. "jeśli więź pęknie przedwcześnie i dziecko za szybko opuści matkę to czeka je w puszczy pewna śmierć".

w świecie zwierząt też są "przestępcy". np raz na 1000 morsów zdarza się taki, który zjada małe morsiątka. Normalnie morsy jadają jakieś skorupiaki czy co innego, dorosłe osobniki opiekują się młodymi. A czasem się trafi taki, który zamiast dać maluchowi ochronę po prostu go zje. Dlaczego? Bo takiemu morsowi zginęła matka w dzieciństwie. Morsy nie adoptują dzieci, więc dziecko bez matki nie ma od kogo nauczyć się jak żyć jak mors. Nikt go nei nauczyła polowania na skorupiaki. Ale jak znajdzie padlinę to zje. Zawidziające podobieństwo ze światem ludzi - u nas też przestępcy zazwyczaj nie mieli kolorowego dzieciństwa...

Ciekawe też jest to, że do nauki (np. latania) konieczny jest autorytet. Dzieci nie chcą się uczyć od matki, która raz je wyprowadziła "w pole".


I pewna mocna historia o koali w kontekście rozszerzania diety i wprowadzania stałych pokarmów.

"matka koala nosi swojego jedynaka w torbie, która otwiera się nie u góry, ale u dołu. Kiedy dziecko podrośnie, by jeść coś więcej niż mleko potrzebuje pokarmu przejściowego, zanim nauczy się jeść liście eukaliptusowe. u każdego innego gatunku matka żułaby liście i taką papką karmiła młodego z ust do ust. Ale nie koala. Matka koali siada w rozwidleniu gałęzi, dziecko wysuwa głowe z torby i ma w rezultacie przed oczami matczyne pośladki. Wtedy małe z całej siły wpycha głowę w wiadomy utwór, a nawet próbujeobiema rękami go rozszerzyć i spożywa zawartość jelita z oznakami wielkiego zadowolenia. A wieć są zwierzęta które dosłownie innym włążą w d...!"

A zatem polecam książkę:)


recenzja

czwartek, 3 maja 2012

bardziej zdrowe ciasto

Z okazji rocznicy ślubu postanowiłam zrobić zdrowe ciasto. Najmniej zdrowy składnik tego ciasta to cukier trzcinowy, można go jednak zastąpić miodem, melasą, syropem z agawy, klonu czy innym bardziej strawnym słodzidłem.

A zatem:

Składniki


ciasto właściwe

  • mąka orkiszowa razowa  (ok 1,5 szklanki)
  • mleko ryżowe/owsiane/migdałowe itp  ok szklanka
  • 3 jajka
  • cukier trzcinowy ok kilka łyżek do pół szklanki
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia bez fosforu
  • odrobina soli
  • masło klarowane kilka łyżek - do pół szklanki


 dodatki

  • karob (zamiennik kakao) ok kilka łyżek
  • mielone orzechy/migdały ok łyżka
  • kokos łyżka
  • mak 2 łyżki

Wykonanie 

  1. oddzielam żółtka od białek
  2. żółtka ucieram z cukrem, z białek ubijam pianę razem z solą
  3. w rondlu rozpuszczam masło klarowane, gdy się rozpuści, zostawiam do ostygnięcia
  4. mieszam żółtka z cukrem z mąką, proszkiem do pieczenia, dodaję ostudzony tłuszcz oraz karob i piane z białek. 
  5. w zależności od tego jaka konsystencja nam wyszła tyle dodaję mleka ryżowego czy innego podobnego - chcemy uzyskać konsystencję chleba przed upieczeniem bądź ciasta przed wypiekiem - wszystko pomiędzy powinno być OK. 
  6. na sam koniec dosypyję sypkich dodatków jakie mi przyjdą do głowy
  7. ciasto piekę w teflonowej foremce w maszynie do chleba - ja piekłam godzinę i wyszedł lekki zakalec, wiec może trzeba dłużej? 

W każdym razie naprawdę dobre ciasto wyszło i mimo zakalca wszystkim smakowało:) I do tego ciasto jest bardziej zdrowe od przeciętnego, więc można je jeść z mniejszymi wyrzutami sumienia:D Szczególnie, że uwzględnia potrzeby karmiącej matki, ponieważ nie zawiera mleka ani kakaa:)

Proszę wybacz brak dokładnych proporcji składników, jednak ciasto było wielkim eksperymentem i ponieważ nie miałam żadnego przepisu na ciasto z takich składników musiałam go sama stworzyć...



niedziela, 22 kwietnia 2012

co było przed pieluchami?

Odkąd zostałam matką zastanawiałam się jak plemiona pierwotne radziły sobie z sikającymi z zaskoczenia niemowlętami. Przecież kiedyś były tylko skóry zwierząt i żadnych pralek...

Teraz już wiem. Odpowiedź znalazłam w bardzo ciekawej, choć trochę smutnej książce "W głębi kontinuum".

Pozwolę sobie zacytować:

"Kiedy dziecko siusia lub wypróżnia się, matka wybucha śmiechem, wtórują jej inne kobiety, bo rzadko bywa sama. Odsuwa dziecko od siebie tak szybko, jak tylko zdoła i czeka, aż skończy się załatwiać. Obserwowanie, czy zdąży, jest rodzajem zabawy, a kiedy dostanie się mu najgorsze, śmiech rozlega się jeszcze głośniej. Mocz szybko wsiąka w brudne podłoże, kał prędko zostaje wytarty liśćmi."

Mogę tylko żałować, że nie żyję w klimacie, który pozwala na takie rzeczy...

piątek, 20 kwietnia 2012

własny chlebek

Wszyscy słyszeliśmy o tym ile strasznych rzeczy jest w pieczywie kupowanym w sklepie - polepszacze, rozpulchniacze, konserwanty i nie wiadomo co jeszcze. Często chleby "razowe" są wyłącznie kolorowane karmelem na "kolor razowy" a pełnoziarniste wcale nie są. Czasem wręcz trudno rozeznać, który chleb rzeczywiście jest wartościowy.

Na szczęście możemy się uniezależnić od piekarskich wyrobów i ich mankamentów robiąc własny chleb. Być może na pierwszy rzut oka wydaje się, że to masa roboty i łatwiej kupić gotowy. Niby tak, ale... Własny chleb można zrobić, nawet jak jest sklep zamknięty i nie trzeba nigdzie chodzić. W dodatku jest świeższy, bo z definicji nie czeka na klientów na półce, tylko jest robiony wtedy, kiedy jest potrzebny.

W dodatku dla domowych piekarzy jest też wiele udogodnień, jak maszyny do chleba. Odpadają kwestie nastawiania piekarnika, pamiętaniu o wyłączeniu, nastawianiu do rośnięcia itp. A wydatek z szerszej perspektywy nie taki znaczący, choć jest to kwestia kilkuset złotych.

Właściwie własny chleb to całkiem prosta sprawa.

Jak już mamy maszynę, potrzebujemy jeszcze produkty. Dwa są kluczowe: mąka oraz zakwas/drożdże.

Mąki wybór ogromny, ale znowu nie wiadomo, która z nich rzeczywiście jest dobra. Razowa razowej nierówna. Można oczywiście kupować orkiszową razową ekologiczną, ale wtedy kilogram mąki kosztuje 10 zł a to już trochę sporo. Choć z jednego kilograma wychodzi ok. 3 bochenków (a więc 1 bochenek to ok 3.50zł + prąd i inne drobiazgi)

Jest też inne wyjście - można kupić od producenta np BIOBabalscy pełne ziarno orkiszu w hurtowej ilości 20 kg i samemu je zmielić w domowym młynku. Są na rynku dostępne młynki do ziarna, jednak jest to kolejny spory wydatek rzędu kilkuset złotych. Wiemy jednak wtedy, że mąka z pewnością jest pełnoziarnista.
Moje doświadczenia niestety wskazują na to, że jest różnica między chlebem na mące, którą sama zmieliłam a chlebem na mące kupionej w sklepie.

Drugą kwestią jest zakwas. Można oczywiście użyć drożdzy, ale podobno na zakwasie zdrowszy. Zakwas można zrobić samemu (instrukcja tutaj). Łatwiej jednak jest otrzymać gotowy zakwas od znajomego.
Cena za to, że zakwas jest zdrowszy, jest nakład pracy. Drożdże z torebki wsypujemy i koniec. Zakwas po dodaniu do chleba trzeba przygotować na następny raz. Zatem trzeba wziąć słoik po zakwasie, dosypać do niego mąki i wody (nie z kranu!) w odpowiednich proporcjach i następnie go doglądać. Gdy robię chleb codziennie lub co dwa dni, to nie ma problemu doglądania, bo zawsze jest w dobrym stanie, natomiast przy dłuższych odstępach taki zakwas trzeba odświeżyć. Moim zdaniem jednak warto inwestować zakwas, choć właściwie 1/3 czasu poświęconego codziennie na przygotowanie chleba zajmuje mi etap przygotowania zakwasu.

Samo przygotowanie chleba jest już banalnie proste. Na przydatnej wadze kuchennej kładziemy foremkę do chleba i dodajemy składniki:

  • zakwas - kilka łyżek (czasem mi nawet pół litrowego słoika zakwasu do chleba wpadnie)
  • 250 g mąki pszennej razowej, najlepiej orkiszowej
  • 180 g wody (tu już może być z kranu)
  • pół łyżeczki soli
  • łyżka oleju
  • + dodatki - mielony sezam, mielony len, kokos (podobno bardzo zdrowy w chlebie w niewielkiej ilosci), orzechy, mak, słonecznik, dynia etc.

i koniec-  nastawiamy, za 3 - 4 h chleb gotowy, samo się miesza, samo czeka, samo piecze.

Wady:
  • trochę więcej roboty - przygotowanie chleba zajmuje mi ok. 10 minut. + "obróbka" sprzątanie itp... Może razem 15 minut. 
  • zamiast pamiętania o kupieniu chleba trzeba pamiętać o zmieleniu ziarna, kupieniu maki + o zakwasie. 
  • gdy nastawiam maszynę na noc, to mi chwile hałasuje podczas mieszania  i wtedy spać nie mogę
Zalety:
  • chleb smakuje jak chleb
  • chleb bardziej syci - wystarcza mi 2 kanapki na śniadanie zamiast 3 - 4 z białego chleba
  • jest zdrowy
  • dłużej zachowuje zdatność do użycia (choć to kwestia dyskusyjna, takie sa moje odczucia)
  • daje satysfakcję - jest to jeszcze jedna działka, gdzie można choć trochę uniezależnić się od wielkiego przemysłu- daje nam też kontrolę nad procesem wytwórczym
Moim zdaniem warto. Polecam.  Więcej informacji o chlebie oraz przepisy tutaj.


niedziela, 1 kwietnia 2012

Naturalny dezodorant

Dlaczego chemia na skórze jest niefajna nie chcę się teraz rozpisywać.

Ale wiadomo - śmierdzieć też nie fajnie.

Naturalne rozwiązanie:

Kryształ ałunu

Producent zapewnia:
  • właściwości dezynfekujące i antybakteryjne
  • nie zatyka porów
  • nie podrażnia skóry
  • jest bezzapachowy, hypoalergiczny
 
A ja potwierdzam: skóra jest znacznie, znacznie lepsza. Używam wyłącznie takiego kryształu od kilku miesięcy i bardzo mi to służy. Ale przyznaję, że trochę trudno było mi sie przestawić na początku. 

Dlaczego?


Wady:
  • nie użyłabym go idąc pierwszego dnia do pracy. Nie jest aż tak skuteczny jak chemiczny kosmetyk - wieczorem czasem już zdarza się gorszy zapach. 
  •  trzeba go zwilżyć przed użyciem - niby drobnostka, ale to jednak codziennie o kilka sekund wiecej roboty niż z chemicznym kosmetykiem


Nie mniej jednak moim zdaniem warto.

Naturalnie mieszkać

Naturalny dom

Naturalny dom wciąż mi się marzy, ale jeszcze jest poza zasięgiem moich możliwości.



Co w tym temacie? Naturalny dom - dom zbudowany z naturalnych materiałów jak glina, piasek, drewno czy słoma. Podobno da się i to nawet tanio.

Znalazłam przypadkowo firmę, który dom w stanie surowym zamniętym o powierzchni 95 m2 oferuje w tej technologii za 180 000zł k

W podobnej technologii zwanej "straw bale" jest chyba jeszcze taniej.



Dlaczego warto? Pomiając kwestie ekologiczne czy finansowe - podobno to zdrowe. Słyszałam, że robili kiedyś badanie na świnach - gdy świnie miały do wyboru zagrodę zbudowana z gliny i taką z betonu, zawsze wybierały glinę. Świnia nie wytłumaczy nam dlaczego, ale ja jakoś ufam zwierzętom. Może nie we wszystkim, ale jak robaczek je jabłko, to znaczy, ze to jabłko sie do jedzenia nadaje:)

Świński eksperyment:
przeprowadzony przez francuskich badaczy
"Na jednej z ferm zbudowano obok siebie trzy chlewy o jednakowym komforcie, lecz zbudowanych z różnych materiałów- z drewna, cegły i żelbetu. Świniom dano wolny wstęp do każdego. Wszystkie świnie wchodziły do drewnianego. Kiedy drewniany chlew rozebrano przeniosły się do ceglanego. Gdy ceglany chlew rozebrano, wówczas wszystkie świnie koczowały na wolnym powietrzu. Ani jedna nie wprowadziła się do chlewu żelbetowego."


Naturalne budownictwo ma też swoje wady, głównie wymienia się takie:

  • Nie są odporne na wodę. Dom trzeba chronić przed silnymi opadami i nadmiarem wilgoci (o powodzi nie wspominając). 
  • Ściany są grube, co ogranicza powierzchnię użytkową budynku względem tej samej powierzchni zabudowy w innej technologii. 
  • Może być różnie z kredytowaniem i ubezpieczeniem inwestycji. 
  • Materiały naturalne nie są standaryzowane. Przed budową należy wykonać testy sprawdzające jakość i przydatność surowców. 
  • Wciąż niewiele jest ekip specjalizujących się w naturalnych technologiach.



I jeszcze jako rozwinięcie tematu:

Ekowioski

Definicja: 

Skrojona na miarę człowieka, zaspakajająca wszystkie potrzeby osada, w której ludzka działalność harmonijnie integruje się ze światem natury, w sposób sprzyjający zdrowemu rozwojowi człowieka i może być z powodzeniem kontynuowana w niekreślonych ramach czasowych w przyszłości.


Rozwinięcie:
1) Ekowioska jest skrojona na miarę ludzką, co oznacza społeczność, w której każda osoba zna wszystkich i jest znana przez wszystkich oraz ma wpływ na to co się dzieje we wspólnocie. Generalnie ta zasada może być zrealizowana w populacji liczącej od 100 do 500 osób.
2) Jest to osada zaspakajająca wszystkie potrzeby, w szczególności: dach nad głową, zatrudnienie, rozrywkę i wypoczynek.
3) Jest miejscem w którym ludzka działalność harmonijnie integruje się ze światem natury poprzez wykorzystanie odnawialnej energii, kompostowanie odpadów i unikanie toksycznych substancji.
4) Wspiera zdrowy rozwój człowieka w aspekcie fizycznym, emocjonalnym, intelektualnym i duchowym.

 Mój komentarz: 

Taka tam sobie wydumana teoria? Cóż, gdy o tym przeczytałam, poczułam, że idea jest mi bardzo bliska. Ale to już poważna sprawa - żyjąc w takiej wiosce zmienia się całe swoje życie.
Nie mniej jednak - kuszące. Co więcej - jak najbardziej mam podstawy sądzić, że to rzeczywiście jest najbardziej naturalne rozwiązanie.

Kiedyś przeczytałam większość książek mojego ulubionego zoologa - Desmond'a Morris'a. Szczególnie mocno odbiła się na mnie książka "Ludzkie ZOO" opowiadajaca o przestrzeni, która jest naturalna dla człowieka. I o tym, jak bardzo przestrzeń miejska się kłóci z tym, co jest dla nas naturalne.  Według jego obserwacji cywilizowani ludzie wykazują typowe zachowania dla zwierząt trzymanych w ZOO. Np takie zjawisko jak masturbacja. Podobno w świecie zwierząt występuje wyłącznie w ZOO.

Bez wdawania się w szczegóły - ludzie ewouluowali przez tysiące lat żyjąc w społeczniościach plemiennych o liczebności max 150 osób (liczba z głowy, ale tego rzędu). W wioskach, gdzie nie było obcych, a tym samym większości patologii społecznych - wszyscy byli "swoi".
Dzieci były wychowywane przez całe społeczeństwo, nie tylko rodziców. Kusząca perspetywa- teraz, zamiast siedzieć w domu całe dnie z bobasem i wariować z powodu zaburzenia równowagi życiowej mogłabym dalej brać udział w życiu plemienia, np zbierać owoce czy co innego, bo opieka nad dzieckiem była by rozproszona. 

W każdym razie teoria mówi, że życie w takiej społeczności jest dla człowieka jak najbardziej  naturalne.  Moja praktyka też. Komfort takiego życia w niewielkiej społeczności jest niezwykły. Odczułam to na własnej skórze, gdy mieszkałam na końcu świata w Arktyce w jednym domu z kilkudziesięcioma osobami. A dookoła, w promieniu wielu kilometrów, tylko dzika przyroda.